„Było to w małem miasteczku,“ mówił księżyc, „widziałem to przeszłego roku, ale to nic nie szkodzi, bo widziałem to bardzo dokładnie, a dzisiaj czytałem o tem w gazetach, i przekonałem się, że nie zbyt wiernie opisane. Na dole w izbie gościnnej siedział wędrowny niedźwiedziarz i spożywał swoją wieczerzę, miś stał na podwórzu przywiązany do drzewa, biedny miś, który nikomu nic złego nie wyrządził, chociaż tak srogo wygląda. Na górze, na poddaszu w moich jasnych promieniach bawiło się trzech chłopaków; najstarszy miał może sześć lat, najmłodszy nie więcej, jak dwa lata. „Czałap, czałap!“ idzie ktoś po schodach; ktoby to mógł być? Drzwi roztwierają się — to miś, wielki, kudłaty niedźwiedź. Tak mu było nudno stać tam na dole, więc znalazł sobie drogę na górę, wszystko to widziałem,“ mówił księżyc. „Dzieci przelękły się porządnie wielkiego, kudłatego zwierza i pokryły się każde do jakiegoś kąta, ale on znalazł je wszystkie troje, obwąchał, nie robiąc im nic złego. „To pewnie wielki pies,“ myślały dzieci i poczęły go głaskać; on położył się na podłodze, najmłodszy chłopak wtoczył się na niego i bawiąc się, chował swoją blond główkę w jego gęste, czarne kudły.