Strona:PL Heinrich Hoffmann - Zlota roszczka.pdf/23

Ta strona została przepisana.

IV. Czarne dzieci.




Raz młody murzyn jak węgiel czarny,
Nie dla podziwu dziatwy figlarnéj,
Ale jak wszystkie ludziska boże,
Wyszedł na spacer w swobodnej porze.
Słońce parzyło, on dbał o zdrowie,
Więc aby mózgu nie spalić w głowie,
Wiedząc że bieda, kiedy kto chory,
Rozpiął parasol z zielonej mory,
I szedł za miasto spokojnie, zwolna,
Aż go postrzegła dziatwa swywolna.
Pawełek, filut największy w świecie,
Jaś w papierowym swoim kaszkiecie,
I Staś z obwarzankiem w ręku;
Psotnych dzieci złym zwyczajem,
Popychając się nawzajem,
Nuże za nim po maleńku,
Nuż wyśmiewać się z murzyna,
Jakby jego była wina,
Że od nóg do samej głowy,
Czarny był jak hebanowy.
Więc chichocząc się zawzięcie,
Mała trójka w głos powtarza:
„Hej! ten pan był w atramencie,
Wylazł prosto z kałamarza!“
Aż tu na szczęście czarnego pana,
Zjawia się postać niespodziewana,
Ogromny olbrzym czarodziej stary,
Przy nim kałamarz potężnej miary.
„Cicho mi! wrzasnął, cyt! swawolniki!
Cóż to za śmiechy? cóż to za krzyki?
Czyż murzyn winien, czy wam zaszkodził,
że się czarniejszym od was urodził?“
Lecz chłopcy zamiast odejść z pośpiechem,
Jeszcze głośniejszym wybuchli śmiechem.