lące. Mimo to czuł zawsze jakiś brak nieokreślony, jeszcze nie znał wyrazu tęsknota, a już tęsknił... za czém? nie wiedział długo, ale przyszła taka chwila, że się dowiedział. Stało się to z powodu obrazka, który mu dała pomywaczka pewnego wieczora, gdy pierwszy raz pacierz bez zmyłki odmówił. Obrazek przedstawiał Najświętszą Pannę z Dzieciątkiem, namalowaną z całą hojnością różowego i niebieskiego kolorów. Adamek wpatrywał się w niego z zachwytem.
— To Bozia, a to matka Bozi — objaśniła go pomywaczka, gdy zapytał, co to była za piękna pani.
Adamek miał już wtedy przeszło dwa lata i każdy wyraz niezrozumiały obudzał w nim ciekowość[1].
— A co to jest matka? — ponowił podnosząc oczy na opiekunkę, która siedząc na kufrze, czytała w swojéj staréj książce do nabożeństwa.
— Matka, to jest taka, co ma dziecko — odpowiedziała, nie patrząc na niego.
— A mnie kto ma?
— Nikt.
— Nikt — powtórzył. — A czyją pani matką.
Kobiecie usta zadrżały.
— Niczyją, słyszałeś kiedy, żeby mnie kto tak nazywał?
Adamek umilkł i siedział czas jakiś spokojnie, przypatrując się swemu obrazkowi. Wreszcie zbliżył się do pomywaczki i pociągnął ją zlekka za fartuch.
— Pani! — szepnął nieśmiało.
- ↑ Błąd w druku; powinno być ciekawość.