Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 081.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bal kawalerski! — wykrzyknął pan Karol. — A do licha, żeśmy téż wcześniéj o tém nie pomyśleli.
— Otóżto! I teraz co za głupie położenie. Kobiety naturalnie pójdą wszystkie, bo to lgnie do blichtru — mówił pan Teofil z goryczą — a my będziemy chyba za oknami stali i gapili się na nich. Żeby jeszcze na pociechę można było sobie podrwić jak z tych tam fatygantów, ale ten stary błazen (pod uprzejmą przenośnią należało rozumieć pana Wiktora) zna się na rzeczy. Zamówili już kolacyję „Pod kasztanami.” Rozmawiałem ze Strzeczakiem. Pasztety, nie pasztety, zwierzyna, lody, kremy, szampana w bród. Zakasują nas z kretesem.
— Bodaj skiśli! — mruknął pan Karol.
— No i co tu robić? — kończył desperacko pan Teofil. — Radźże, Gutek; przecież tak z założonemi rękami patrzeć na to nie możemy.
— Kiedyż bo ty Teofilu jesteś „ogromnie” w gorącéj wodzie kąpany — odezwał się zwolna pan Gustaw, który wziąwszy sobie za punkt honoru nigdy krwi zimnéj nie tracić, udawał i teraz obojętnego, choć go aż coś na krześle podnosiło. — Bal wydają, mówisz, bardzo pięknie. Życzę im dobréj zabawy.
— Cóż ty? Żartujesz chyba?
— Zawsze mówiłem, że Gustaw nie ma energii — nadmienił pan Karol, rad z wykazania téj ujemnéj strony swego amfitryona.
— Tylko kwestya — kończył ze znaczącym na-