Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

I nie namyślając się długo, pobiegł do lekarza zakładowego, doktora C. Ten syn Eskulapa, w licznym szeregu swych cnót miał tę jednę wadę, że każdy kto chciał, mógł go o słuszności swego zdania przekonać, nie wspominając już żony, w którą wierzył jak w Ewangeliję, a może i bardziéj. Słabość tę posuwał tak dalece, że nawet przy zapisywaniu lekarstw stosował się czasem do życzeń pacyjentów.
— Panie doktorze! — zawołał pan Wiktor jeszcze w progu — wszak muzyka musi grywać codzień po południu na promenadzie?
— Naturalnie: od czwartéj do szóstéj. Albo co?
— Więc jéj na całodniowe wycieczki zabierać nie można?
— No, nie jest to objęte przepisami, ale...
— Ale to się samo przez się rozumie — przerwał pan Wiktor. Na raz przecie w dwóch miejscach znajdować się nie może.
— A tak — potwierdził doktor C. — To się samo przez się rozumie.
— Otóż widzisz, szanowny doktorze! A jednak panowie (tu wymienił swoich przeciwników) jutro na cały dzień zabierają muzykę w góry. Dla fantazyi kilkunastu osób, reszta gości nie może być pozbawioną przyjemności, za którą płaci. Doktor nie powinieneś pozwolić na takie nadużycie!
— Zapewne, nie powinienem i nie pozwolę. O! ja im to powiem.