Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 124.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Damy połowę — przerwał zawsze pełen galanteryi dla płci pięknéj pan Gustaw.
— No, tak, damy połowę. Jutro zaraz po wodach, panowie, druga sesyjka, jeżeli łaska. Ułożymy menu stosownie do liczby podpisów, naznaczymy miejsca, gdzie kto ma siedzieć... porządek toastów... O! będziemy miéć dużo do roboty!
— Więc stanęło na kolacyi?
— Tak, tak, kolacya i to jutro. Dłużéj zwlekać nie można.
Ach! Boże jedyny, co się ten biedny komitet nie nabiegał dnia tego! Do późnego wieczora, gdzie się było ruszyć, tam się zjawiał któryś z członków z listą w ręku; zatrzymywał przechodnia czy to znajomego, czy nieznajomego i zaczynał mu coś wykładać. W rezultacie przechodzień dobywał sześć guldenów z portmonetki, członek zapisywał jego nazwisko i spieszył daléj.
Pan Gustaw jednak przedewszystkiem udał się do mieszkania poety i zastał go pochylonego nad arkuszem papieru, z włosami dziwnie najeżonemi; rzekłbyś, że je tak natłok myśli uwijających się po głowie wieszcza poburzył, lecz były to tylko jego palce, które co chwila w czarnych swych kędziorach zatapiał, a to by dopomódz natchnieniu, nie mogącemu się przez tę gęstwinę przedostać.
— Dajno pan pokój téj bazgraninie — ozwał się protektor ojczystéj literatury — i pisz co innego. Musisz jutro koniecznie wiersze jakieś przy