Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 159.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy matka umarła, troskliwość i współczucie, jakie stary kawaler okazał sierocie, uświęciły ten stosunek jedném więcéj ogniwem, łączącém tego, który płacze, z tym, który mu łzy obciera i odtąd dopiéro zażyłość ich stała się prawdziwie godną nazwy przyjaźni.
Codzień o piątéj po południu, pan Teodozy dzwonił do mieszkania panny Róży. Latem zastawał ją siedzącą przy oknie w saloniku nad robotą, lub książką i wtedy pogawędka zaczynała się odrazu; zimą, panna Róża podnosiła się na jego powitanie od fortepianu, na którym o szaréj godzinie grywała sobie walce, polki i kontredanse, niegdyś w młodości tańczone. W porze widnéj, byłaby uważała takie zajęcie za karygodną stratę czasu.
— Zaraz zapalę lampę — mówiła, idąc do stolika w drugim końcu pokoju. — Jakie te dnie teraz krótkie!
— Niech-że panna Róża pozwoli się wyręczyć — odzywał się pan Teodozy z progu.
— Ale, cóż znowu! Tegoby jeszcze brakowało, żebym się gościem posługiwała.
— Piękny mi gość! Taki gość, to już się domowym nazywa.
Rozmowa ta, powtarzała się prawie za każdym razem z małemi odmianami i zawsze miała dla nich pewien urok nowości.
Po zapaleniu lampy, pan Teodozy całował w rękę pannę Różę, czego po ciemku nie uważał