Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 169.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie. Pannie Róży spadł ciężar z serca. Wypiła ze smakiem kawę, a o szaréj godzinie zasiadła do fortepianiku i zaczęła grać, urywając ciągle i nadsłuchując, czy pan Teodozy nie dzwoni! Przez dwa dni się nie widząc, ileż sobie będą mieli do powiedzenia!
Nie przeczuwała biédna panna Róża, że te dwa dni zamienią się w całe dwa miesiące najdłuższe, najsmutniejsze, najniespokojniejsze, jakie kiedykolwiek miały wstrząsnąć równowagę jéj życia. Pan Teodozy nie przyszedł! Nazajutrz, nie czekając już na wiadomości, posłała do niego Anusię, która wróciła pomięszana, mówiąc, że „pan” leży w łóżku taki blady, jak ta poduszka, a z oczu mu jakoś niedobrze patrzy; że doktor przy nim był, a ona słyszała, jak mówił o sprowadzeniu Siostry miłosierdzia, bo choroba na długą się zanosi. Od śmierci matki, łzy zapomniały prawie drogi do oczu panny Róży, bo i czegóż miałaby płakać, ona, która za niczém nie tęskniła i niczego nie pragnęła, która była rzadkim fenomenem, nietylko jako stara panna bez dziwactw i śmieszności, ale jako człowiek zadowolony ze swego losu. Łzy przecież zdają się być tak konieczną i niezbędną domieszką życia ludzkiego, że choć narazie nie zapotrzebowane, gromadzą się gdzieś na zapas i gdy raz ujście znajdą, płyną tém obficiéj, im dłużéj go szukały. Tak się stało z panną Różą. Oczy jéj zadługo były suche. Wiadomość o chorobie pana Teodozego napełniła je temi za-