Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 175.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nich wolni, cóż dopiéro starzy kawalerowie? Zresztą nie potrzebował długo czekać. Maj się kończył, wieczory bywały ciepłe, księżycowe, prześliczne, przejście przez ulice w takiéj porze najwątlejszemu organizmowi zaszkodzić nie mogło.
Panna Róża przygotowywała się od samego rana na jego przyjęcie, jak na wielką uroczystość. Do herbaty upiekła obwarzaneczków, których był amatorem, na stoliczku postawiła dwa świeże rozkwitłe hyacynty, wydobyła szachownicę z długiego ukrycia, uczesała starannie swe ogromne włosy, myśląc z pierwszym smutkiem, jak bardzo przez te parę miesięcy posiwiały i włożyła ciemno-fijołkowy szlafroczek, w którym się mniéj mizerną wydawała. Skończywszy te przygotowania, usiadła do fortepianu i chciała grać, ale drżące ze wzruszenia ręce, plątały się po klawiszach, odmawiając jéj posłuszeństwa. Wkrótce téż zadzwoniono w przedpokoju, tak dobrze znanym, a tak dawno nie słyszanym sposobem. Pannie Róży serce zaczęło bić tak mocno, że aż ją to nienawykłą do podobnych jego wybryków, zabolało. Przyłożyła rękę do piersi, do swéj wyschłéj, staro-panieńskiéj piersi, i nim ją zdążyła oderwać, już pan Teodozy stał w progu. Przywitanie było nieme. Nieoswojeni z silnemi wzruszeniami, nie umieli ich także wypowiadać, a zwykłe słowa pozdrowienia, nie chciały im jakoś przejść przez gardło. Czuli oboje, że w téj chwili były-