Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 194.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ciły się raptem na czarne, gdyby koniki zaczęły galopować w pokoju, a królowie i królowe przemawiać ludzkim głosem i kłócić się ze sobą, nie byłoby ją to z pewnością bardziéj zdziwiło i oszołomiło, niż to odejście pana Teodozego, bez pożegnania, z gniewnem drzwi zatrzaśnięciem.
I znowu upłynął czas jakiś. Wtém, zegar staroświecki, który jeszcze godzinę urodzenia panny Róży zwiastował, ozwał się chrypliwie z komody. Panna Róża zadrżała i zaczęła liczyć: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć. Piąta! Pora codziennéj wizyty pana Teodozego, a on tak wyszedł, jakby już nigdy wrócić nie miał. Powiedział to nawet wyraźnie; więc nie zobaczy go, ani dziś, ani jutro, ani pojutrze, ani... tu pannę Różę ścisnęło coś w gardle, a ręce bezwiednie splotły się rozpaczliwym ruchem! Ach! to gorsze jeszcze, niż choroba! niż śmierć nawet!
Lecz cóż to?... w przedpokoju ktoś dzwoni, niby tak, jak on, tylko bardzo, bardzo cicho... słychać kroki, także jakby jego.., drzwi od saloniku otwierają się powoli i... o radości! Pan Teodozy sam... we własnéj osobie, staje na progu.
— Panno Różo, czy ja mogę wejść — pyta nieśmiało, jak zawstydzony student. — Czy panna Róża pozwoli się przeprosić?
Ale panna Róża już wstała i ręce do niego wyciągła.
— O! panie Teodozy! — woła ze łzami, tym razem łzami szczęścia — ja myślałam, że pan