Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 295.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Szkoda — szepnął — szkoda, takby mi było dobrze umierać przy panu.
Pożegnałem go ze ściśnionem sercem.
W tydzień potém dzwoniłem do mego mieszkania o siódméj zrana, znudzony całonocną podróżą. Pierwsze moje pytanie, gdy mi służący otworzył, było o Eugenjusza.
Odpowiedział mi, że ma się gorzéj i téj nocy bardzo długo palił światło.
— Nie zaglądałem tam jeszcze — dodał — żeby nieborakowi nie przeszkadzać.
Tknięty złowrogiem przeczuciem zrzuciłem futro i pobiegłem do niego.
Ledwo przestąpiłem próg, krzyknąłem; wzrok mój spotkał oczy Eugenjusza... oczy okropne, wytężone ku drzwiom, jakby w oczekiwaniu i z pod rozwartych powiek patrzące z martwem osłupieniem śmierci.
Drżąc cały zbliżyłem się do łóżka. Leżał wyprężony — palce jednéj ręki wpijały się konwulsyjnie w kołdrę — druga wyciągnięta za pościel zdawała się chwytać coś w powietrzu.
Postawa jego świadczyła, iż musiał konać ciężko, a co było w tém boleśniejszego dla mnie, to przekonanie, że byłby lżéj konał, gdyby mu nie dozwolono umrzeć samotnie.
Bieliznę miał na sobie zmiętą gwałtownie i rozerwaną u szyi, co dowodziło, że tém rozpaczliwem wysileniem próbował się ratować. Zapewne atak duszenia przyszedł w chwili, gdy wy-