śnie wielmożny pan ten bal choć do jutra odłożył — wykrztusił z nadzwyczajnem wysileniem, nie śmiejąc podnieść oczu, by zobaczyć, jaki skutek słowa jego sprowadzą.
Pan właściciel był w istocie dobrotliwego usposobienia, więc spełnił pierwszą część prośby biedaka; nie rozgniewał się. Popatrzył tylko na niego takim wzrokiem, jakim się patrzy na nieszkodliwego, a zabawnego waryjata i zaczął się śmiać tak mocno, że popiół wonnego cygara, które trzymał w ręku, spadł na haftowane kwiaty jego aksamitnego szlafroka.
Antoni, słuchając tego śmiechu, doznawał takiego wrażenia, jakby go kto rozżarzonemi węglami obsypywał.
— No, słowo daję, dawnom się tak serdecznie nie ubawił — rzekł w końcu pan, dotykając batystową chustką swych przymrużonych oczu, które mu aż łzami zaszły z tego nadmiaru wesołości. — Mój poczciwy Antoni, wam ze zmartwienia w głowie się przewróciło. Idźcie, otrzeźwijcie się na świeżem powietrzu. Ja wchodzę w wasze położenie — mówił daléj poważniéj trochę, widząc, że stróż nie rusza się z miejsca — i żal mi was, prawdziwie mi was żal... no, ale wszystko ma swoje granice... dla samego świata nawet... no, no, niema o czém mówić. Zresztą, możecie przenieść żonę do szpitala, tam będzie miała spokojnie... ot macie tu (sięgnął do kieszeni), przyda się wam w tym kłopocie.
Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 331.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.