Ta strona została uwierzytelniona.
Króla sen zmorzył.
Z odwiecznej drogi zboczyła jutrzenka
i w macierzyński profil zmieniła się boży
samiuteńka
po niej z gwiazd puste zostały krosienka.
Z zgubionych w biegu planetarnych nici
mroczne otchłanie
świetlistą smugą meteor nasycił,
przed dziennym światłem w gwałtownej pogoni
jasną Madonną w izbie się wyłonił.
Nos — rzekła — piaskiem z szarpiami przewiniesz,
gdzie rosną fiołki i trawy pierzaste
na północ za miastem...
Znikła, poświata ześlizgła się z skrzyni.
Król ruszył w drogę, biskup Lambert przy nim.
Gdzie fiołki ziały wonią kadzielniczą
i źdzbła się gięły wichrowi pod ręką
wsunęli dłonie jakby w kropielnicę.
Tam stanął kościół. Przez wieżyc okienka
mknie mowa dzwonów dziękczynna i miękka...