Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0127.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wała tę samą pieśń, którą śpiewała wówczas, kiedy ją to chwycił z ławki i przyniósł do księżnej.
Więc Danusia, choć było jej nie do śpiewania, wzniosła zaraz główkę ku sklepieniu i przymknąwszy jako ptaszek oczki, poczęła:

„Gdybym ci ja miała
Skrzydełeczka, jak gąska,
Poleciałaby ja
Za Jaśkiem do Szląska!

Usiadłabym ci ja
Na szląskowskim płocie...
Przypatrz się Jasieńku...“

Lecz nagle z pod stulonych rzęsów wypłynęły jej łzy obfite — i nie mogła dłużej śpiewać. A Zbyszko porwał ją na ręce, tak samo, jak niegdyś w tynieckiej gospodzie i począł chodzić z nią po izbie, powtarzając w uniesieniu:
— Nie paniej jeno jabym w tobie szukał. Niechby mnie Bóg wyratował, niechbyś dorosła i niechby rodzic pozwolili, toby ja cię brał dziewczyno!... Hej!...
Danusia objąwszy go za szyję, skryła spłakaną twarz na jego ramieniu — a w nim żal wstawał coraz większy, który płynąc z głębi polnej natury słowiańskiej, zmieniał się w tej prostej duszy niemal w pieśń polną:

. . . . . . . . . . . . . . . .

„Toby ja cię brał dziewczyno!
Toby ja cię brał!...“

Wtem zaszedł wypadek, wobec którego inne sprawy straciły wszelkie znaczenie w ludzkich