Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0142.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech jej ta Bóg zapłaci! To dobra pani. Jeszcze tu jest, bo Jurandówna zachorzała, a księżna ją miłuje, jak własne dziecko.
— O dla Boga! To i Danuśkę chorość napadła. Cóże jej takiego?
— Bo ja wiem!.. księżna powiada, że ją ktoś urzekł.
— Pewnie Lichtenstein! nikt inny, jedno Lichtenstein — sobacza mać!
— Może i on. Ale co mu zrobisz? — nic!
— To dla tego wszyscy mnie tu zabaczyli, że i ona była chora...
To rzekłszy, Zbyszko jął chodzić wielkimi krokami po izbie, a wreszcie chwycił rękę Maćka, ucałował ją i rzekł:
— Bóg wam zapłać za wszystko, boć z mojej przyczyny pomrzecie, ale skoroście jeździli aż do Prus, to póki do reszty nie zasłabniecie, uczyńcieże dla mnie jeszcze jedną rzecz. Pójdźcie do kasztelana i proście, żeby mnie na słowo rycerskie puścił choć na dwanaście niedziel. Potem wrócę i niech mi szyję utną, ale — to przecie tak nie może być, byśmy bez nijakiej pomsty poginęli. Wiecie... pojadę do Malborka i zara zapowiedź Lichtensteinowi poślę. Już też nie może być inaczej. Jego śmierć albo moja!
Maćko począł trzeć czoło:
— Pójść, pójdę, ale czy kasztelan pozwoli?
— Słowo rycerskie dam. Na dwanaście niedziel — więcej mi nie trza...