Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0282.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bój się Boga! — zawołał Maćko.
Opat patrzał czas jakiś na Zbyszka z wytrzeszczonemi oczyma. Gniew walczył w nim o lepszą z podziwem, a jednocześnie przyrodzony bystry rozum począł mu przypominać, że z tego pobicia Wilka i Cztana może dla swych zamiarów korzyść wyciągnąć.
Więc ochłonąwszy nieco, krzyknął na Zbyszka:
— Czemuś nie gadał?
— Bo mi było wstyd. Myślałem, że mnie pozwą, jako rycerzom przystało, na walkę konną, albo pieszą, ale to zbóje, nie rycerze. Pierwszy Wilk udarł deskę ze stołu, Cztan udarł drugą, i do mnie! To i cóżem miał robić? Chwyciłem ławę też, no... i wiecie!...
— Żywi aby? — zapytał Maćko.
— Żywi, jeno ich zamrożyło. Ale jeszcze przy mnie poczęli dychać.
Opat słuchał, tarł czoło, poczem zerwał się nagle ze skrzyni, na której był poprzednio przysiadł dla lepszego namysłu, i zawołał:
— Poczkaj!... Ja ci teraz coć powiem!
— A co powiecie? — zapytał Zbyszko.
— To ci powiem, że jeśliś ty się za Jagienkę bił i ludziom przez nią łby rozwalał, toś ty naprawdę jej rycerz, nie czyj inny, i musisz ją brać.
To rzekłszy, wziął się w boki i począł spoglądać tryumfalnie na Zbyszka, lecz ów uśmiechnął się tylko i rzekł:
— Hej, dobrzem ja wiedział, dla czegoście