Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0460.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dziewku. Nie byłby ci jej przecie wiózł w jednej kożuszynie.
— Prawda, jak mi Bóg miły!
I wnet oczy poczęły jej błyskać radością, a po chwili zawołała:
— Hej, Jezusiczku, coś się dziś narodził, nie gniew widać twój, jeno błogosławieństwo jest nad nami!
Zastanowiło ją jednak przybycie Juranda bez dziewczyny, więc pytała dalej:
— Czemuby zaś miał ją ostawiać?
Zbyszko wyłuszczył jej swoje domysły. Wydały się jej one słuszne, ale nie przejmowały jej zbytnią obawą.
— Będzie nam teraz Jurand życie zawdzięczał, — rzekła — a po prawdzie, to i tobie, boś i ty jeździł go odgrzebywać. Jużby też kamień chyba w piersi miał, żeby się dłużej upierał! Jest też w tem dla niego i przestroga Boska, by z Sakramentem świętym nie wojował. Jak tylko się obaczy, zaraz mu to powiem.
— Trzeba, żeby się pierwej obaczył, gdyż jeszcze nie wiadomo, dla czego Danuśki nie wziął. A nuż chora?
— Nie powiadaj byle czego! I tak mi markotno, że jej nie ma. Żeby była chora, toby jej nie odjechał!
— Prawda! — rzekł Zbyszko.
I poszli do Juranda. W izbie gorąco było, jak w łaźni i widno zupełnie, gdyż na kominie paliły się ogromne kłody sosnowe. Ksiądz Wy-