Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0479.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jego naturą wnet zmieniło się w gniew, w chęć sporu i walki. „Nie chce zgody — mówił sobie, myśląc o Jurandzie — niech będzie niezgoda, niech będzie co chce!“ I gotów był skoczyć do oczu samemu Jurandowi. Chwyciła go też żądza do bitki z kimkolwiek o cokolwiek, byle coś zrobić, byle dać ujście żalom, goryczy i gniewowi, byle znaleźć jakowąś ulgę.
A tymczasem zajechali do karczmy na rozdrożu, zwanej Świetlik, gdzie Jurand w czasie powrotu z dworca książęcego do Spychowa dawał zwykle wypoczynek ludziom i koniom. Mimowoli uczynił to i teraz. Po chwili obaj ze Zbyszkiem znaleźli się w osobnej izbie. Nagle Jurand zatrzymał się przed młodym rycerzem i utkwiwszy w nim wzrok, zapytał:
— Toś ty dla niej tu przywędrował?
On zaś odpowiedział prawie szorstko:
— Myślicie, że się zaprę?
I począł patrzeć wprost w oczy Juranda, gotów na gniew gniewem wybuchnąć. Lecz w twarzy starego wojownika nie było zawziętości, był tylko smutek bez granic.
— I dzieckoś mi ratował? — spytał po chwili — i mnieś odgrzebł?...
A Zbyszko spojrzał na niego ze zdziwieniem i obawą, czy mu się w głowie nie miesza, gdyż Jurand powtarzał zupełnie te same pytania, które już poprzednio był zadał.
— Siądźcie sobie, — rzekł — bo widzi mi się, żeście jeszcze słabi.