Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0531.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Danveld wzruszył ramionami.
— Mało wam było uciechy? — spytał. — Chcecie więcej?
Inni zaś otoczyli znów Juranda i w poczuciu chwały, która z uczciwego postępku Danvelda spadła na wszystkich ludzi zakonnych, poczęli mu się chełpić do oczu.
— A co, łamignacie! — mówił kapitan zamkowych łuczników: — nie takby postąpili twoi pogańscy bracia z chrześciańskim naszym rycerzem!
— Krew zaś naszą toś pijał?
— A my ci za kamień chlebem...
Ale Jurand nie uważał już ni na pychę, ni na pogardę, która była w ich słowach: serce miał wezbrane, a rzęsy wilgotne. Myślał, że oto za chwilę zobaczy Danusię, i że zobaczy ją istotnie z ich łaski, więc spoglądał na mówiących prawie ze skruchą i wreszcie odrzekł:
— Prawda! prawda! bywałem wam ciężki, ale... nie zdradliwy.
Wtem w drugim końcu sali jakiś głos krzyknął nagle: „Wiodę dziewkę!“ — i naraz w całej sali uczyniło się milczenie. Żołnierze rozstąpili się na obie strony, gdyż jakkolwiek żaden z nich nie widział dotąd Jurandówny, a większa ich część, z powodu tajemniczości, którą Danveld otaczał swe uczynki, nie wiedziała nawet nic o jej pobycie w zamku, jednakże ci, którzy wiedzieli, zdążyli już teraz szepnąć innym o przecudnej jej urodzie. Wszystkie więc oczy skierowały się z