Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0626.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mógł, żem psubratu ramię skruszył. Hej!... prosim pięknie: czterech było, zatracona ich mać, a teraz ledwie jeden żywie, i to stary. My też zęby mamy, wasza miłość.
Nastała znów chwila, milczenia.
— Roztropny z ciebie giermek — rzekł wreszcie Maćko. — Ale jakoże myślisz: co z nią uczynią?
— Kniaź Witold — potężny kniaź: mówią, że i cesarz niemiecki w pas mu się kłania — a co uczynili z jego dziećmi? Mało to u nich zamków? mało podziemi? mało studzien? mało powrozów i pętli na szyję?...
— Dla Boga żywego! — zawołał Maćko.
— Daj Bóg, by i młodego pana nie pochowali, choć z książęcym listem i z panem de Lorche pojechał, który jest pan możny i książętom pokrewny. Hej, nie chciałem ja tu jechać, bo tam łatwiejby się i potykać zdarzyło. Ale mi kazał. Słyszałem, jako raz mówił do starego pana ze Spychowa: „Zaliście wy chytrzy? — powiada — bo ja to chytrością nie wskóram nic, a z nimi tego trzeba. Oj! — powiada — stryj Maćko, tenby się tu przydał!“ I z tej przyczyny mnie wysłał. Ale Jurandówny, to i wy, panie, nie najdziecie, bo ona może już na tamtym świecie — a przeciwko śmierci to i największa chytrość nie pomoże...
Maćko zamyślił się i dopiero po długim milczeniu rzekł:
— Ha! to nie ma i rady. Przeciwko śmierci