Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0634.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

które czerniały w dymie, jakby rozważając, co z sobą brać, a co zostawić, poczem wyszedł z izby, raz dlatego, że nie mógł w niej wytrzymać, a powtóre, by kazać wysmarować wozy i koniom dać podwójny obrok.
Na podwórcu, na którym już się mroczyło, przypomniał sobie Jagienkę, która tu przed chwilą na koń siadła, i nagle zatroskał się znowu.
— Jechać, to jechać — rzekł sobie: — ale kto tu będzie dziewczyny przed Cztanem i Wilkiem bronił? Bogdaj w nich piorun trzasł!...
Jagienka zaś jechała tymczasem z małym Jaśkiem, drogą leśną ku Zgorzelicom, a Czech wlókł się w milczeniu za nimi, z sercem przepełnionym miłością i żalem. Widział przedtem łzy dziewczyny, patrzał teraz na jej ciemną postać, zaledwie widną w mroku leśnym, i odgadywał jej smutek i ból.
Zdawało mu się też, że lada chwila wyciągną się po nią z pomruki i gęstwiny drapieżne ręce Wilka lub Cztana — i na tę myśl porywała go dzika żądza bitki. Żądza ta stawała się chwilami tak nieprzeparta, że brała go ochota chwycić za topór lub miecz i razić bogdaj sosny przy drodze. Czuł, że gdyby się dobrze rozmachał, toby mu ulżyło. Rad by był wreszcie choć konia cwałem puścić, ale oni tam w przedzie jechali właśnie wolno, noga za nogą, nic prawie nie rozmawiając, gdyż i mały Jaśko, choć zwykle mowny, widząc