Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0647.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hę! jakże to? Bo gadali... Powiedzcie?...
A Maćko niby nie zważając na pytanie, mówił dalej:
— Dlatego właśnie trzeba mi jechać i dla tego proszę was: wejrzyjcie też od czasu na Bogdaniec i nie dajcie mi nikomu krzywdy uczynić, a zwłaszcza od najścia Cztanowego mnie ustrzeżcie, jako godni i uczciwi somsiedzi...
Przez ten czas młody Wilk, który miał rozum dość bystry, prędko pomiarkował, że skoro Zbyszko się ożenił, to Maćka lepiej jest mieć przyjacielem, albowiem i Jagienka miała do niego ufność i we wszystkiem gotowa była iść za jego radą. Nagle całkiem nowe widoki otworzyły się przed oczyma młodego paliwody. „Nie dość się Maćkowi nie sprzeciwić, trzeba go jeszcze i zjednać!“ — rzekł sobie. Więc choć był trochę napity, wyciągnął wartko pod stołem rękę, ułapił ojca za kolano, ścisnął mocno na znak, żeby czegoś niepotrzebnego nie powiedział, sam zaś rzekł:
— Wy się Cztana nie bójcie! Oho! niechby jeno spróbował! Poszczerbił mnie on krzynę, — prawda! — alem też mu za to tak ten włochaty pysk pochlastał, że go rodzona mać nie poznała. Nie bójcie cię niczego! Jedźcie spokojnie. Nie zginie wam i jedna wrona z Bogdańca.
— To, widzę, zacni z was ludzie. Przyrzekacie?
— Przyrzekamy! — zawołali obaj.
— Na rycerską cześć?