Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0658.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc dziewczyna zmieszała się okrutnie, i opuściwszy długie rzęsy, zapłoniła się jak róża.
Jednakże widział Maćko, że nie ma innej rady, tylko trzeba obie dziewczyny dalej z sobą brać, że zaś i w duszy miał na to ochotę, więc nazajutrz, pożegnawszy staruszka przeora, ruszyli w dalszą podróż. Z przyczyny tajania śniegów i wezbranych wód jechali z większym trudem, niż poprzednio. Po drodze dopytywali o opata i trafili na wiele dworów, plebanii, a gdzie ich nie było, to nawet i karczem, w których zatrzymywali się na noclegi. Łatwo było iść w jego tropy, bo rozdzielał hojne jałmużny, zakupował msze, dawał na dzwony, wspomagał podupadłe kościoły, więc niejeden dziadyga, chodzący „po pytaniu“, niejeden klecha, ba, nawet i niejeden pleban, wspominali go z wdzięcznością. Mówiono ogólnie, że „jechał jakoby anioł“ — i modlono się za jego zdrowie, chociaż tu i owdzie dały się słyszeć obawy, że bliżej mu już do wiekuistego zbawienia, niż do doczesnego zdrowia. W niektórych miejscach popasał, dla zbytnej słabości, po dwa i trzy dni. Maćkowi wydawało się też prawdopodobnem, że go dogonią.
Jednakże pomylił się w rachubie, gdyż zatrzymały ich wezbrane wody Neru i Bzury. Nie dojechawszy do Łęczycy, przez dni cztery byli zmuszeni zamieszkać w pustej karczmie, z której gospodarz wyniósł się widocznie z obawy powodzi. Droga, wiodąca od karczmy ku miastu, jakkolwiek wymoszczona pniami drzew, pogrążyła