Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0668.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

konie wszędy przejdą, ale wozy miejscami trzeba będzie rozbierać i przenosić je częściowo, również jak i łuby z odzieżą i zapasami żywności. Nie mogło to przyjść bez wysiłku i mitręgi, ale hartowni i przywykli do trudu ludzie woleli trud największy, niż gnuśny wypoczynek w pustej karczmie, z ochotą więc ruszyli w drogę. Nawet i bojaźliwy Wit ośmielony słowy i obecnością smolarza, nie okazywał przestrachu.

Zaraz za karczmą weszli w wysokopienny, niepodszyty bór, w którym przy zręcznem prowadzeniu koni, można się było, nawet nie rozbierając wozów, między chojarami wykręcić. Wicher chwilami ustawał, chwilami zrywał się mocą niesłychaną, uderzał jakby olbrzymiemi skrzydłami konary gonnych sosen, przeginał je, wykręcał, wywijał niemi, niby smigami wiatraka, łamał; bór giął się pod tem rozpętanem tchnieniem, i nawet w przerwach między jednem a drugiem uderzeniem nie przestawał huczeć i grzmieć, jakby z gniewu na ową napaść i przemoc. Kiedy niekiedy chmury przesłaniały całkiem blask dzienny: siekło dżdżem pomieszanym ze śnieżnemi krupami i czyniło się tak ciemno. jakby nastawała wieczorna pomroka. Wit tracił wówczas znowu ducha i wołał, iż to „złe zawzięło się i przeszkadza,“ ale nikt go nie słuchał, nawet trwożliwa Anula nie brała do serca jego słów, zwłaszcza, że Czech był tak blizko, iż mogła strzemieniem trącić o jego strzemię, patrzał zaś