Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0683.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nego rodu idzie, powiadają zawziętym i mściwym. Poznał-że was?
— Nie bardzo mógł poznać, bo mię mało widział. Na drodze tynieckiej byliśmy w hełmach, a potem raz tylko byłem u niego w Zbyszkowej sprawie, ale wieczorem, gdyż było pilno. Uważałem też teraz, że patrzył na mnie, ale widać jeno dlatego, że przydłużej z miłościwą panią rozmawiam, gdyż potem oczy całkiem spokojnie w inną stronę obrócił. Zbyszka toby był poznał — ale mnie zabaczył, a o mojem ślubowaniu może i nie słyszał, mając o lepszych do myślenia.
— Jakto o lepszych?
— Bo jemu pono ślubowali i Zawisza z Garbowa, i Powała z Taczewa, i Marcin z Wrocimowic, i Paszko Złodziej, i Lis z Targowiska. Każdy z nich, miłościwa pani, i dziesięciu takimby poradził, a cóż dopiero, że ich kupa! Lepiej jemu się było nie rodzić, niżeli jeden takowy miecz mieć nad głową. A ja nietylko mu o ślubowaniu nie wspomnę, ale jeszcze w poufałość się wejść z nim postaram.
— Czemu zaś tak?
A twarz Maćka stała się naraz chytra, do głowy starego lisa podobna.
— Żeby mi jakowe pismo dał, za którem mógłbym przezpiecznie po krajach krzyżackich jeździć i Zbyszkowi w razie potrzeby dać poratowanie.
— Zali to godne czci rycerskiej? — zapytała z uśmiechem księżna.