Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0695.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na psa urok.
— Czemu zaś zaklinacie? — spytała Jagienka.
— Bom wspomniał, jako w taki sam ranek obaczyliśmy ze Zbyszkiem na drodze do z Tyńca do Krakowa takiego samego niby wielkoluda. Powiadali wówczas, że to Walgierz Wdały. Ba! pokazało się, że to był pan z Taczewa, ale też nic dobrego z tego nie wypadło. Na psa urok.
— To nie rycerz, bo piechotą idzie — rzekła, wytężywszy wzrok, Jagienka. — I widzę nawet, że broni nie ma, jeno kosztur w lewej ręce dzierży...
— I maca nim przed sobą, jakby była noc — dodał Maćko.
— I ledwie się rusza. Pewnie! ślepy chyba, czy co?
— Ślepy jest, ślepy! jako żywo.
Ruszyli końmi i po niejakim czasie zatrzymali się naprzeciw dziada, który schodząc z pagórka niezmiernie powoli, szukał przed sobą kosturem drogi.
Był to starzec rzeczywiście ogromny, chociaż widziany zblizka, przestał im się wydawać wielkoludem. Sprawdzili też, że był zupełnie ślepy. Zamiast oczu miał dwie czerwone jamy. Brakło mu również prawej dłoni, na miejscu której nosił węzeł uczyniony z brudnej szmaty. Białe włosy spadały mu aż na ramiona, a broda sięgała pasa.
— Nie ma chudzina ni pacholęcia, ni psa, i sam omackiem drogi szuka — ozwała się Jagien-