Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0714.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

co się z nim działo, a nie wiedząc, gdzie jest, począł macać łoże i ścianę, przy której łoże stało. Lecz ksiądz Kaleb chwycił go w ramiona i płacząc z rozrzewnienia, począł mówić:
— To ja! Jesteś w Spychowie!... Bracie Jurandzie! Bóg cię doświadczył... aleś między swymi... Zbożni ludzie odwieźli cię... Bracie Jurandzie! Bracie!...
I przycisnąwszy go do piersi, jął całować jego czoło, jego puste oczy i znów cisnąć do piersi i znów całować, a ów z początku był jakoby odurzony i zdawał się nic nie rozumieć, wreszcie jednak jął wodzić lewą dłonią po czole i głowie, jakby chcąc odgadnąć i rozproszyć ciężkie chmury snu i odurzenia.
— Słyszysz-że ty mnie i rozumiesz? — spytał ksiądz Kaleb.
Jurand dał znak głową, że słyszy, poczem dłonią sięgnął po srebrny krucyfiks, który swego czasu zdobył był na pewnym możnym rycerzu niemieckim, zdjął go ze ściany, przycisnął do ust, do piersi i oddał księdzu Kalebowi.
On zaś rzekł:
— Rozumiem cię, bracie! On ci zostaje i jako cię wywiódł z ziemi niewoli, tak ci i wszystko, coś stracił, wrócić może.
Jurand wskazał ręką ku górze, na znak, że wszystko dopiero tam wróconem mu będzie, przyczem załzawiły się znów jego wykapane oczy i ból niezmierny odbił się na jego umęczonej twarzy.
A ksiądz Kaleb, ujrzawszy ów ruch i ową