Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0727.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słyszycie? — spytał go wreszcie ksiądz Kaleb.
A on przechylił jeszcze bardziej głowę, podniósł lewe ramię i palcem wskazał niebo.
Blask, księżyca padał mu wprost na twarz, na białe włosy, na wykapane oczy, i było w tej twarzy takie męczeństwo, a zarazem takie jakieś niezmierne zdanie się na wolę Bożą, że wszystkim zdało się, iż widzą tylko duszę z cielesnych pęt wyzwoloną, która rozbratana raz na zawsze z ziemskiem życiem, niczego już w niem nie czeka i nie wygląda.
Więc znów nastało milczenie, i znów słychać było tylko fale głosów słowiczych, zalewających dziedziniec i izbę.
Ale Jagienkę ogarnęła nagle litość ogromna i jakby dziecięca miłość do tego nieszczęsnego starca, zaczem idąc za pierwszym popędem, skoczyła ku niemu i chwyciwszy jego dłoń, poczęła ją całować, a zarazem polewać łzami.
— I ja sierota! — zawołała z głębi wezbranego serca. — Ja nie pachołek żaden, jeno Jagienka ze Zgorzelic. Maćko mnie wziął, by mnie od złych ludzi uchronić, ale teraz ostanę z wami, póki wam Bóg Danusi nie wróci.
— Jurand nie okazał nawet zdziwienia, jakby już wiedział poprzednio, że była dziewczyną, tylko przygarnął i przychylił ją do piersi, ona, całując wciąż jego dłoń, mówiła dalej głosem przerywanym i łkającym:
— Ostanę z wami, a Danuśka wróci... To