Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0752.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pod Nowe Kowno.
I wyszedł z namiotu.
Maćko i Czech spoglądali czas jakiś ze zdziwieniem na Zbyszka, poczem stary rycerz uderzył się dłońmi po udach i zawołał:
— Tfu! Cóż to za pień!... To niby słucha, słucha, a potem swoje. Żal gęby drzeć!...
— Słyszałem ci ja o nim, że taki jest — odrzekł Zbyszko — a po prawdzie to i cały tu naród uporczywy, jak mało który. Cudzego zdania wysłucha, a potem, jakoby kto na wiatr dmuchał.
— To czego pyta?
— Bośmy pasowani rycerze i dla tego, żeby każdą rzecz na dwie strony rozważyć. Ale głupi on nie jest.
— Pod Kownem też może najmniej się nas spodziewają — zauważył Czech — właśnie dla tego, że dopiero co was pobili. W tem miał on słuszność.
— Pójdźmy obaczyć tych ludzi, którym ja przywodzę — rzekł Zbyszko, któremu było duszno w namiocie — trzeba im zapowiedzieć, aby zaś byli gotowi.
I wyszli. Na dworze noc już zapadła zupełna, chmurna i ciemna, rozświecona tylko przez ogniska, przy których siedzieli Żmujdzini.

IV.

Dla Maćka i dla Zbyszka, którzy, służąc poprzednio u Witolda, napatrzyli się do syta litewskim i żmuckim wojownikom, widok obozowiska