Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0771.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wśród liści kroplach, i ptactwo głosiło się w górze radośnie.
Oni szli coraz prędzej, bo Zbyszko przynaglał. Po chwili przyjechał znów na tyły oddziału, gdzie był Maćko z Czechem i mazurskimi ochotnikami. Nadzieja dobrej bitki widocznie ożywiła go znacznie, bo w twarzy nie miał zwykłej troski, i oczy świeciły mu po dawnemu.
— Nuże! — zawołał. — W przodku nam teraz iść, nie w ociągu!
— I powiódł ich na czoło oddziału.
— Słyszycie — rzekł im jeszcze — może zaskoczym Krzyżaków niespodzianie, ale jeśli co wymiarkują i w szyku zdołają stanąć, to już-ci pierwsi uderzym, bo zbroja na nas godniejsza i miecze lepsze!
— Tak ono i będzie! — rzekł Maćko.
Inni zaś osadzili się mocniej w kulbakach jakby już zaraz mieli uderzyć. Ten i ów nabrał w piersi powietrza i zmacał, czy kord łatwo z pochew wychodzi.
Zbyszko powtórzył im jeszcze raz, aby jeśli wśród pieszych knechtów znajdą się rycerze, lub bracia w białych płaszczach na zbroi, nie zabijać ich, jeno w niewolę brać, poczem skoczył znów do przewodników i po chwili zatrzymał oddział. Przyszli do gościńca, który od przystani, leżącej naprzeciw wyspy, biegł w głąb kraju. Właściwie nie był to jeszcze prawdziwy gościniec, ale raczej szlak niedawno przez lasy przetarty i wyrównany tylko o tyle, aby wojska i wozy od biedy mogły