Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0775.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

straż spokojnie, albo też, gdyby ludzie z niej chcieli badać wnętrze boru, wyłowić ich pocichu co do jednego.
Lecz to ostatnie polecenie okazało się zbytecznem. Podjazd nadciągnął niebawem. Ukryci pod wykrotami bliżej gościńca Żmujdzini widzieli doskonale tych knechtów, jak stanąwszy na skręcie, poczęli z sobą rozmawiać. Naczelnik, tęgi rudobrody Krzyżak, nakazawszy im znakiem milczenie, począł następnie nadsłuchiwać. Przez chwilę widać było, że waha się, czyby nie zjechać w bór, wreszcie, słysząc tylko kowanie dzięciołów, widocznie pomyślał, iż ptactwo nie pracowałoby tak swobodnie, gdyby w lesie był kto ukryty, więc machnął ręką i powiódł oddział dalej.
Zbyszko przeczekał, póki nie znikli za następnym skrętem, poczem zbliżył cię cicho do samego gościńca na czele ciężej zbrojnych mężów. Był między nimi Maćko, Czech, dwóch włodyków z Łękawicy, trzech młodych rycerzy z Ciechanowa i kilkunastu znaczniejszych, lepiej zbrojnych bojarów żmujdzkich. Dalsze ukrywanie się nie było już zbyt potrzebne, miał więc Zbyszko zamiar, zaraz gdy zjawią się Krzyżacy, wysunąć się na środek szlaku, skoczyć, uderzyć w nich i rozerwać. Gdyby to się udało i gdyby walka ogólna zmieniła się na szereg pojedyńczych, mógł już być pewien, że Zmujdzini poradzą sobie z Krzyżakami.
I znów nastała chwila ciszy, którą mącił tylko zwykły gwar leśny. Ale wkrótce do uszu wojowników doszły od wschodniej strony gościńca