Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0796.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się nawet, albowiem w sercu miał dla Sanderusa życzliwość, lecz ów przeraził się i jął wołać:
— Miłosierdzia! miłosierdzia! Dajcie mi jeszcze tego pogańskiego napitku, a powiem wszystko, com widział i czegom nie widział!
— Jeśli choć słowo zełżesz, wbiję ci klin między zęby! — odrzekł Czech.
Lecz zbliżył mu powtórnie do ust bukłak z kobylem mlekiem, ów zaś chwycił go, przywarł do niego chciwie ustami, jak dziecko do piersi matki, i począł łykać, otwierając i zamykając naprzemian oczy. Aż gdy wyciągnął ze dwie kwarty, lub więcej, otrząsnął się, położył sobie na kolanach bukłak i rzekł, jakby się oddając konieczności:
— Paskudztwo!...
Poczem do Zbyszka:
— Ale teraz pytaj, zbawco!
— Była-li moja niewiasta w tym oddziale, z którym szedłeś?
Na twarzy Sanderusa odbiło się pewne zdziwienie. Słyszał on był wprawdzie, że Danusia była żoną Zbyszka, ale że ślub był tajny, i że zaraz ją porwano, więc w duszy zawsze myślał o niej tylko jak o Jurandowej córce.
Jednakże odpowiedział z pośpiechem:
— Tak, wojewodo, była! Ale Zygfryd de Löwe i Arnold von Baden przebili się przez nieprzyjaciół.
— Widziałeś ją? — pytał z bijącem sercem młodzian.