Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0809.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ano! prawda jest, ale wola Boska! — odpowiedział Zbyszko.
I czas jakiś jechali w milczeniu, poczem znów stary rycerz zwrócił się do synowca:
— Ufasz ty temu powsinodze? Co to za jeden?
— Człek jest lekki i może nicpoń, ale dla mnie okrutnie życzliwy, i zdrady się od niego nie boję.
— Jeśli tak, to niechże jedzie naprzód, bo jeśli ich zgoni, tedy się nie spłoszą. Powie im, że z niewoli uciekł, czemu łacno uwierzą. Lepiej tak będzie, bo gdyby nas zdala ujrzeli, to alboby zdołali się gdzieś zataić, albo obronę przygotować.
— W nocy on sam naprzód nie pojedzie, bo jest strachliwy — odrzekł Zbyszko — ale w dzień pewnie, że tak będzie lepiej. Powiem mu, żeby trzy razy w dzień zatrzymywał się i czekał na nas; jeśli zaś nie znajdziem go na postoju, to będzie znak, że już jest z nimi, i wtedy, pojechawszy jego śladem, uderzym na nich niespodzianie.
— A nie ostrzeże ich?
— Nie. Lepiej on mnie życzy, niż im. Powiem mu też, że napadłszy na nich, zwiążem i jego, by się zaś ich pomsty później nie potrzebował bać. Niech się do nas wcale nie przyznaje.
— To ty myślisz tamtych żywych ostawić?
— A jakoże ma być? — odpowiedział nie-