Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0814.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czas opowiedzieć im swoje przygody. Byle jeno nie zdradził.
— Nie zdradzi — odrzekł Zbyszko.
— I byle mu uwierzyli — kończył Maćko — bo jeśli nie uwierzą, to będzie z nim źle.
— A czemuby zaś nie mieli uwierzyć? Albo to o nas wiedzą? A przecie jego znają. Nieraz zdarzy się brańcowi z niewoli uciec.
— Bo mnie o to chodzi, że jeśli powiedział im, iż z niewoli ucieka, to może pościgu się za nim bali i zaraz ruszyli.
— Nie. Potrafi on klimkiem rzucić. A to rozumieją, że pościg tak dalekoby nie poszedł.
Na czas umilkli, lecz po chwili Maćkowi zdało się, że Zbyszko coś szepce do niego, więc się odwrócił i zapytał:
— Jako powiadasz?
Ale Zbyszko oczy miał wzniesione w górę i nie do Maćka szeptał, tylko polecał Bogu Danuśkę i swoje śmiałe przedsięwzięcie.
Maćko począł się też żegnać, ale zaledwie uczynił pierwszy znak krzyża, gdy jeden z posłanych naprzód pacholików wysunął się ku nim nagle z leszczynowych gąszczów.
— Smolarnia! — rzekł. — Są!
— Stój! — szepnął Zbyszko i w tej samej chwili zeskoczył z konia.
Za nim zeskoczył Maćko, Czech i pacholikowie, z których trzej dostali rozkaz, aby zatrzymali się z końmi, mając je w pogotowiu i bacząc