Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0833.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rycerz Arnold. Dorzucę gałęzi na głownie i idę do pachołków.
Jakoż odszedł, po chwili wrócił jednak pośpiesznym krokiem i począł wołać zdaleka cichym głosem:
— Panie jest nowina — i to zła!
— Co się stało? — zawołał, zrywając się, Maćko.
— Służka uciekła. Wzięli ją pachołcy między konie, żeby ich pioruny zatrzasły! a gdy się pospali, wyczołgała się jako wąż z pomiędzy nich i uciekła. Pójdźcie, panie.
Zaniepokojony Maćko ruszył śpiesznie z Hlawą do koni, ale zastali przy nich jednego tylko pachołka. Inni rozbiegli się szukać zbiegłej. Głupie to jednak było szukanie w ciemnościach i gęstwinie; jakoż popowracali wkrótce z pospuszczanemi głowami. Maćko począł ich okładać w milczeniu pięścią, poczem wrócił do ogniska, gdyż nie było nic innego do zrobienia.
Po chwili nadszedł Zbyszko, który strażował przed chatą i nie mógł spać, a usłyszawszy stąpania, chciał wiedzieć, co to jest. Maćko opowiedział mu, co uradzili razem z Czechem, potem zaś oznajmił o ucieczce służki zakonnej.
— Nieszczęście wielkie nie jest — rzekł — bo albo zdechnie z głodu w lesie, albo znajdą ją chłopi, którzy dadzą jej łupnia, jeśli wpierw nie znajdą jej wilcy. Żal jeno, że ją kara w Spychowie minęła.
Zbyszko żałował także, że ją kara minęła, ale zresztą przyjął wiadomość spokojnie. Nie