Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0837.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żka przyciągnęła do posłania i na którym przebierała Danusię.
Siadł i wpatrzył się w nią, ona zaś nie otworzyła wcale oczu, ale po upływie takiego czasu, jakiego potrzebaby na odmówienie bez pośpiechu Ojcze nasz i Zdrowaś, drgnęły nieco jej usta, i wyszeptała, jakby widząc przez zamknięte powieki.
— Zbyszko...
On zaś rzucił się w jednej chwili przed nią na kolana, chwycił jej wychudzone ręce, i całując je z uniesieniem, jął mówić przerywanym głosem:
— Bogu dzięki! Danuśka! Poznałaś mnie!
Głos jego rozbudził ją zupełnie, więc siadła na posłaniu i z otwartemi już oczyma powtórzyła.
— Zbyszko...
I poczęła mrugać, a następnie rozglądać się naokoło, jakoby ze zdziwieniem.
— Już ty nie w niewoli! — mówił Zbyszko. — Wydarłem cię im i do Spychowa jedziem!
Ale ona wysunęła dłonie z jego rąk i rzekła:
— To wszystko przez to, że tatusiowego pozwoleństwa nie było. Gdzie pani?
— Przebudź-że ty się, jagódko. Księżna daleko, a my cię Niemcom odjęli.
Na to ona, jakby nie słysząc tych słów i jakby sobie coś przypominając:
— Zabrali mi też luteńkę i o mur rozbili — hej!
— Na miły Bóg! — zawołał Zbyszko.
I dopiero spostrzegł, że oczy jej są nieprzytomne i błyszczące, a policzki pałają. W tejże