Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0839.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czywszy pić, utkwiła w nim swe rozszerzone przez gorączkę źrenice, poczem rzekła:
— I wam też nie zawiniłam. Miejcież zmiłowanie!
— Mam ci ja zmiłowanie nad tobą, dziecko, i tylko dobra chcę twojego — odpowiedział z pewnem wzruszeniem stary rycerz.
A potem do Zbyszka:
— Słuchaj. Na nic jej tu ostawać. Jak ją wiatr obwieje, a słonko ogrzeje — to może jej się lepiej zrobi. Nie trać że ty, chłopcze, głowy, jeno ją bierz do tej samej kołyski, w której ją wieźli, albo też na kulbakę, i w drogę! Rozumiesz?
— To rzekłszy, wyszedł z izby, aby wydać ostatnie rozporządzenia, ale zaledwie spojrzał przed siebie, gdy nagle stanął, jak wryty.
Oto silny zastęp pieszego ludu, zbrojnego w dzidy i berdysze, otaczał z czterech stron, jakby murem, chatę, kopce i polankę.
— Niemce! — pomyślał Maćko.
Więc zgroza napełniła mu duszę, ale w mgnieniu oka chwycił za głownię miecza, zacisnął zęby i stał tak, podobny do dzikiego zwierza, który niespodzianie przez psy osaczon, gotuje się do rozpaczliwej obrony.
A wtem od kopca począł iść ku niemu olbrzymi Arnold z jakimś drugim rycerzem, i zbliżywszy się, rzekł:
— Wartkie koło fortuny. Byłem waszym jeńcem, a teraz wyście moimi.