Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0928.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wy teraz wszystko rozumiecie — zauważył Zbyszko — i pókim żyw, wdzięczen wam będę.
A ona, podniósłszy na niego swe smutne i dobre oczy, zapytała:
— Czemu zaś nie mówisz mi: ty, jako znajomce od małego?
— Nie wiem — odpowiedział szczerze. — Coś mi nie łacno i wyście już nie ten dawny skrzat, jakoście bywali, jeno... niby... coś całkiem...
I nie umiał znaleźć porównania, ale ona przerwała mu wysiłek i rzekła:
— Bo mi kilka roków przybyło... a Niemce i mnie rodzica na Śląsku zabiły.
— Prawda! — odrzekł Zbyszko. — Daj mu Boże światłość wiekuistą.
Czas jakiś jechali cicho obok siebie, zamyśleni i jakby zasłuchani w nieszporny szum sosen, poczem ona spytała znowu:
— A po wykupnie Maćka ostaniecie w tych stronach?
Zbyszko spojrzał na nią, jakby ze zdziwieniem, gdyż dotąd oddany był tak wyłącznie żalowi i smutkom, że ani do głowy nie przyszło mu pomyśleć o tem, co będzie później. Więc podniósł oczy w górę, jakby się namyślając, a po chwili odrzekł:
— Nie wiem! Chryste miłosierny! zkądże mam wiedzieć? To jeno wiem, że gdzie powędruję, tam i dola moja pójdzie za mną. Hej!