Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0957.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Maćko słuchał uważnie, wzdychał także i w końcu znów jął wypytywać:
— A Jurand żywie jeszcze?
— Juranda żywiącegom odjechał, ale nie długo mu na świecie, i pewnie go już nie obaczę.
— To może lepiej było nie odjeżdżać.
— Jakoże mi było was tu ostawiać?
— Parę niedziel wcześniej albo później, to wszystko jedno!
Ale Zbyszko popatrzał na niego bacznie i rzekł:
— I tak musieliście tu chorzeć? Jako Piotrowin wyglądacie.
Bo choć słonko na świecie przygrzewa, w podziemiu zawsze zimno i wilgoć tam jest okrutna z takowej przyczyny, że tu naokół zamków wody. Myślałem, że do szczętu spleśnieję. Dychać też nie ma czem i od tego wszystkiego rana mi się odnowiła — ta, wiesz... co to mi w Bogdańcu po bobrowem sadle szczebrzuch wylazł.
— Pamiętam — rzekł Zbyszko — bośmy po bobra z Jagienką chodzili. A to was tu psubraty w podziemiu trzymali?
Maćko poruszył głową i odpowiedział:
— Żeby ci tak szczerze rzec, to nie radzi oni mnie widzieli i już było ze mną źle. Wielka tu jest zawziętość na Witolda i Żmujdzinów, ale jeszcze większa na tych z pomiędzy nas, którzy im pomagają. Próżnom gadał, dla czegośmy pomiędzy Żmujdzinów poszli. Byliby mi głowę ucięli i jeśli tak nie uczynili, to jeno dla tego, że