Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0964.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na to spojrzał Maćko na Zbyszka pytającym wzrokiem, gdyż dotychczas nie było między nimi mowy o tem, co dalej uczynią. Młodzian może miał gotowe postanowienie, ale nie chciał niem widocznie stryjca zasmucać, więc rzekł wymijająco:
— Wpierw musicie wydobrzeć.
— A potem co?
— Potem? Wrócicie do Bogdańca. Wiem jako Bogdaniec miłujecie.
— A ty?
— I ja go miłuję.
— Nie mówię, żebyś do Juranda nie jechał — rzekł powoli Maćko — bo jeśli zamrze, to pogrześć go przystojnie należy, ale ty bacz, co powiem, gdyż jako młody, rozumem mi nie dorównasz. Nieszczęśliwa to jakowaś ziemia ten Spychów. Co cię spotkało dobrego — to gdzieindziej, a tam nic, jeno strapienia ciężkie i frasunki.
— Prawdę mówicie — rzekł Zbyszko — ale tam Danusina truchełka...
— Cichaj! — zawołał Maćko w obawie, że Zbyszka chwyci taki sam niespodziany ból, jak wczoraj.
Ale na twarzy młodzianka odbiło się tylko rozrzewnienie i smutek.
— Będzie czas uradzić — rzekł po chwili. — W Płocku i tak musicie odpocząć.
— Starunku waszej miłości tam nie zbraknie — wtrącił Hlawa.