Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0981.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żdy człowiek, a sprawiedliwie mówię, że we wnętrzu i w duszy, rady sobie nijakiej dać nie mogę. Nic, jedno smutek we mnie, nic, jedno boleść, nic, jedno te gorzkie śluzy same mi z oczu płyną.
— To ci właśnie między obcymi będzie najgorzej.
— Nie — mówił Zbyszko — Bóg widzi, że do reszty bym skapiał w Bogdańcu. Kiedy wam mówię, że nie mogę, to nie mogę! Wojny mi trza, bo w polu łacniej zapomnieć. Czuję, że jak ślubu dokonam, jak onej zbawionej duszy będę mógł rzec: wszystkom ci spełnił, com przyobiecał — poziera mnie popuści. A pierwej nie! Nie utrzymalibyście mnie i na powrozie w Bogdańcu.
Po tych słowach stało się w izbie cicho, tak, że słychać było muchy, latające pod pułapem.
— Ma-li skapieć w Bogdańcu, to niech lepiej jedzie — ozwała się wreszcie Jagienka.
— Maćko założył obie ręce na kark, jak miał zwyczaj czynić w chwilach wielkiego frasunku, poczem westchnął ciężko i rzekł:
— Ej, mocny Boże!...
Jagienka zaś mówiła dalej.
— Zbyszku, ale ty przysięgnij, że jeżeli cię Bóg zachowa, to nie ostaniesz tutaj, jeno powrócisz do nas.
— Cobym nie miał wrócić! Jużci nie ominę Spychowa, ale tu nie ostanę.
— Bo — ciągnęła dalej cichszym nieco gło-