Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0988.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

On sam siedział wysoko na rosłym koniu bojowym, a swoi otaczali go dokoła. Jagienka, stojąc wedle strzemienia, wznosiła ku młodziankowi w milczeniu swe smutne niebieskie oczy, jakby chcąc przed rozstaniem napatrzyć się na niego do woli. Maćko razem z księdzem Kalebem przy drugiem strzemieniu, a tuż obok giermek z Sieciechówną. On zwracał głowę to w jedną, to w drugą stronę, zamieniając z nimi takie krótkie słowa, jakie zwykle wypowiada się przed podróżą: „Ostańcie zdrowi!“ — „Niech cię Bóg prowadzi!“ — „Czas już!" — „Hej, czas! czas!“
Poprzednio już był pożegnał się ze wszystkimi i z Jagienką, którą pod nogi podjął, dziękując jej za życzliwość. A teraz, gdy spoglądał na nią z wysokiego rycerskiego siodła, miał ochotę powiedzieć jej jeszcze jakie dobre słowo, gdyż jej wzniesione oczy i twarz mówiły mu tak wyraźnie: „Wróć!" — że serce wzbierało mu rzetelną wdzięcznością.
I jakby odpowiadając na tę jej niemą wymowę, rzekł:
— Jaguś, ku tobie, jako ku siostrze rodzonej... Wiesz!... Nic więcej nie rzekę!
— Wiem. Bóg ci zapłać!
— I o stryjcu pamiętaj.
— I ty pamiętaj!
— Jużci wrócę, jeśli nie zginę.
— Nie giń!
Raz już, w Płocku, gdy wspomniał o wyprawie, powiedziała mu tak samo: „Nie giń!" —