Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 1029.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gdy zostawiono w izbie, młodzi zostali sami. Jagienka, zamoczywszy naprzód nałęczkę, poczęła nią zwilżać silnie włosy Zbyszkowe, gdy zaś przestały się wichrzyć i opadły ciężarem wilgoci, wzięła grzebień i siadła na ławie obok młodzianka, aby się zabrać do dalszej roboty.
I tak siedzieli tuż koło siebie, oboje nad miarę śliczni i niezmiernie w sobie rozkochani, ale stropieni i milczący. Jagienka poczęła wreszcie układać jego złote włosy, a on czuł blizkość jej wzniesionych ramion, jej dłoni, i drżał od stóp do głowy, hamując się całą siłą woli, aby nie porwać jej wpół i nie przycisnąć ze wszystkich sił do piersi.
W ciszy słychać było ich przyspieszone oddechy.
— Możeś ty chory! — spytała po chwili dziewczyna. — Co ci jest?
— Nic! — odpowiedział młody rycerz.
— Bo jakoś tak dychasz.
— I ty dychasz...
Znów zapadła cisza. Policzki Jagienki zakwitły jak róże, czuła bowiem, że Zbyszko oczu nie odrywa ani na chwilę od jej twarzy, więc chcąc zagadać własne zakłopotanie, znów zapytała:
— Czego się tak patrzysz?
— Wadzi ci?
— Nie wadzi mi, jeno się pytam.
— Jagienka...
— Co?