Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 1038.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

konanie, że wszystko złe skończyło się na zawsze, i że żadna troska, żadna niedola nie zamąci już płynących tak spokojnie, jak jasny strumień, dni życia. Do starości wojować, na starość gospodarzyć i majętność dla „wnęków" powiększać — to było przecie jego największe pragnienie we wszystkich czasach, a oto wszystko spełniło mu się doskonale. Gospodarka szła, jak z płatka. Bory były znacznie wycięte; wykarczowane i obsiane nowocie zieleniły się co wiosnę runią zbóż rozmaitych; mnożył się dobytek; na łąkach było czterdzieści świeżop ze źrebięty, które stary szlachcic codziennie oglądał; stada baranów i bydła pasły się po ugorach i zagajach; Bogdaniec zmienił się całkowicie, z opustoszałej osady czynił się wsią ładną i zamożną, a kto się do niego zbliżał, tego oczy olśniewała widna zdala czatownia i niepoczerniałe jeszcze ściany kasztelu, błyszczące złotem w słońcu, a purpurą zorzy wieczorem.
Więc radował się stary Maćko w sercu dobytkiem, gospodarstwem, pomyślną dolą — i nie przeczył, gdy ladzie mówili, że ma szczęsną rękę. W rok po bliźniętach przyszedł znowu na świat chłopak, którego Jagienka, na cześć i dla pamięci swego rodzica, nazwała Zychem. Maćko przyjął go z radością i nie troszczył się tem bynajmniej, że gdyby tak miało pójść dalej, majętność z takim trudem i zabiegliwością zebrana, musiałaby się rozdrobnić. — „Bo co my mieli? — mówił o tem pewnego razu do Zbyszka. — Nic! A przecie Bóg przysporzył. Stary Pakosz z