Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 1049.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

miał do pasa, a było z konia. Bóg mi pomógł, że go kopią zmacałem, ale potem przyszło do mieczów. To tak, mówię ci, krew mu z gęby buchała, że cała broda była jakoby jeden sopel.
— A narzekaliście nieraz, że się starzejecie?
— Bo jak na koń siędę, albo li się na ziemi rozkraczę, to się trzymam krzepko, ale już na siodło we zbroi całej nie skoczę.
— Ale i Kuno nie byłby się wam odjął.
Stary machnął pogardliwie ręką, na znak, że z Kunem byłoby mu poszło znacznie łatwiej — poczem poszli oglądać zdobyczne „blachy,“ które Maćko zabrał tylko na znak zwycięstwa, bo zresztą były zbyt potrzaskane i dla tego bez wartości. Tylko nabiodrza i nagolenniki były nietknięte i roboty bardzo przedniej.
Wolałbym wszelako, żeby to były Kunona — mówił posępnie Maćko.
Na co Zbyszko:
— Wie Pan Bóg, co lepiej. Kunona, jeśli mistrzem zostanie, to już nie dostanie, chybaby w jakowej wielkiej bitwie.
— Nadstawiałem ci ja ucha, co ludzie mówią odrzekł Maćko. — Jedni tedy gadają, że po Konradzie będzie Kuno, a drudzy, że brat Konradowy Ulryk.
— Wolałbym, żeby był Ulryk — rzekł Zbyszko.
— I ja, a wiesz dla czego? Kuno rozum ma większy i chytrzejszy, a Ulryk zapalczywszy. Prawy to jest rycerz, który czci dochowuje, ale do