Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 1074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prosiłem was na wieczerzę, ale nim zajedziem, to chyba będzie śniadanie.
— Miesiąc jeszcze świeci — odparł Zbyszko. — Jedźmy.
Więc zrównawszy się z Maćkiem i Powałą, jechali dalej razem we czwórkę szeroką obowozą ulicą, którą wytykano zawsze z rozkazu dowódzców między namiotami i ogniskami, aby przejazd był wolny. Chcąc dostać się do stojących na drugim końcu obozu chorągwi mazowieckich musieli go cały wzdłuż przejechać.
— Jak Polska Polską — ozwał się Maćkoi — jeszcze takich wojsk nie widziała, bo spłynęły narody ze wszystkich krain ziemi.
— Żaden też inny król takich nie postaw — odpowiedział de Lorche — bo żaden tak potężnem państwem nie władnie.
A stary rycerz zwrócił się do Powały z Taczewa.
— Ile, mówicie, panie, przyszło chorągwi z kniaziem Witoldem?
— Czterdzieści — odrzekł Powała. — Naszych, polskich wraz z Mazurami, jest pięćdziesiąt, ale nie tak okryte, jak Witoldowe, bo u niego czasem i kilka tysięcy ludzi pod jednym znakiem służy. Ha! Słyszeliśmy, iż mistrz rzekł, iż to hołota lepsza do łyżek niż do miecza, ale bogdaj, że w złą godzinę to wymówił, bo tak myślę, te litewskie sulice okrutnie się od krzyżackiej juchy zaczerwienią.