Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 1079.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

że ni cesarz rzymski, ni żaden król nie ma takiej potęgi, i że Zakon mógłby wszystkie królestwa zawojować.
— Ba, przecie nas więcej! — rzekł Zbyszko.
— Tak, ale oni lekko sobie Witoldowe wojsko ważą, że to lud byle jako zbrojny i że się od pierwszego uderzenia skruszy, jako gliniany garnek pod młotem. A prawda li to, czy też nieprawda, nie wiem.
— I prawda, i nieprawda! — ozwal się roztropny Maćko. — My ze Zbyszkiem znamy ich, bośmy razem z nimi wojowali. Jużci zbroja u nich gorsza i chmyzowate konie, przeto często bywa, że się pod naporem rycerstwa ugną, ale serca mają tak chrobre, albo i mężniejsze, niż Niemce.
— Niezadługo się to pokaże — rzekł Powała. — Królowi ciągle śluzy do oczu płyną na myśl, że tyle się krwi chrześcijańskiej rozleje, i do ostatniej chwili radby sprawiedliwy pokój zawrzeć, ale pycha krzyżacka do tego nie dopuści.
— Jako żywo! Znam ja Krzyżaków, i wszyscy ich znamy — przytwierdził Maćko. — Bóg już tam wagi przyładował, na których położy krew naszą i nieprzyjaciół naszego plemienia.
Już byli niedaleko chorągwi mazowieckich, między któremi tkwiły namioty pana pe Lorche, gdy wtem na środku „ulicy“ spostrzegli sporą gromadę ludzi, zbitych w kupę i patrzących na niebo.
— Stójcie tam, stójcie! — zawołał jakiś głos na środku gromady.