Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Na Oceanie Atlantyckim.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi ma to taki urok, jak bardzo głęboki sen albo jeśli kto nawet woli: śmierć. Żałośne „Ooo—ho!” majtków rozlega się ciągle: ciągną tam znów jakieś liny, a w pomroku widzę czarne ich sylwetki, pochylające się i prostujące jednocześnie. Wielkie kominy zaczynają wyrzucać deszcz czerwonych i złotych iskier; na przednim maszcie wiszą latarnie, które to zniżają się, to podnoszą w takt ze statkiem. Wnętrze okrętu pełne jest światła. O godzinie dziesiątej schodzę nadół, ale po drodze wstępuję jeszcze do smoking-room’u, to jest do pokoju przeznaczonego dla palaczów. Kilkunastu dżentlemenów siedzi tu naokoło na kanapkach pod ścianami, z nogami pozakładanemi na stół i kapeluszami ponasuwanemi na tył głowy. Niektórzy grają w karty, inni spluwają nadzwyczaj celnie i daleko w ogromne fajansowe spluwaczki, których pełno stoi na podłodze. Atmosfera zadymiona, cały zaś pokój ma pozory knajpy niemieckiej, w której ludzie dla wygody zdejmują buty. Żal mi się zrobiło mojej ciszy i samotności na pokładzie, ale wracać tam było już zbyt późno; dlatego zeszedłem do kajuty...
Kajuta nasza jest to mały pokoik, mający nie więcej, niż cztery łokcie kwadratowe przestrzeni; przy jednej ścianie przymocowane są, jedno na drugiem, dwa łóżka, a raczej dwie głębokie szuflady z wysokiemi bokami, które nie pozwalają wypaść śpiącemu w czasie kołysania statku; przy drugiej ścianie stoi czerwona aksamitna sofka, między sofką a łóżkiem umywalnia — i oto wszystko. Cała kabina schludna, wykwintna nawet, ale mała. Dama, któraby, jak mó-