Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Na marne 219.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

czasu do czasu dziwne napady wesołości. Śmiała się wówczas i sypała tysiącami mniej więcej dowcipnych słówek, a lubo w tej wesołości była pewna gorączka, było zaiste i niemało kokieteryi. Oczy jej płonęły w takich razach, od skroni szła atmosfera gorąca, usta igrały wabnym uśmiechem. Słowa kaleczyły i głaskały, ciągnęły i odpychały naprzemian. Pełski zwykle, a po kilku niefortunnych próbach z Augustynowiczem, Pełski jedynie padał ofiarą takich wybryków. Tracił wówczas głowę, a z roli kuzyna-opiekuna przechodził na kuzyna-niewolnika.
A im był pokorniejszy, tem ona była zuchwalszą; im był smutniejszy, tem bywała weselszą.
— Panno Malinko! — szeptał w takich razach Augustynowicz — nie bądź pani nigdy do niej podobną, to kokietka!
— Nie! — odpowiadała smutno Malinka. — Przypomnę panu te słowa.
I trudno zaiste rzec, coby powiedział Augustynowicz, gdyby po takim wieczorze widział, jak ta przed chwilą kokietka, zostawszy sama w swoim pokoju,