Coś podobnego czuła Lula, gdy szła do pokoju Malinki po wizycie Pełskiego. Potrzebowała wyznać komuś wszystko, co jej leżało na sercu.
Malinka siedziała przy oknie, a na pociemniałych mrokiem szybach widać było jej łagodną, zamyśloną twarzyczkę. Nagle ręce Luli oplotły się koło jej szyi.
— To ty, Lulu? — spytała cicho.
— Ja, Malinko! — szepnęła Lula.
Siadła na małym stołeczku, u nóg Malinki, głowę położyła na jej kolanach.
— Moja dobra Malinko, ty się już nie gniewasz na mnie, ani pogardzasz mną?
Malinka pieściła ją, jak dziecię.
— Bo widzisz, byłam bardzo grzeszna, ale dziś odszukałam się we własnem sercu. Jak mi tu dobrze przy tobie! Pamiętasz, jak to dawniej długo, długo tak rozmawiałyśmy nieraz! Niech i dziś tak będzie!... dobrze?
Malinka uśmiechnęła się nawpół smutno, nawpół figlarnie i odparła:
— Dziś tak będzie, ale później się zmieni. Przyjdzie tu pewien jegomość i zabierze Lulę, a ja zostanę sama.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Na marne 236.jpg
Ta strona została uwierzytelniona.